Muzeum Cywilizacji Ludowej „ASTRA” – architektura, tradycja, świeże powietrze

       To miejsce ukazało się nam niczym królik z kapelusza, z wielką obietnicą przyjemnego spędzenia czasu! Tablice informacyjne zauważamy jadąc z Sybina do miejscowości Cisnadioara, na kemping o wdzięcznej nazwie „Ananas”. Rano długo walczymy z podjęciem decyzji, czy tam jechać czy nie. Obszar skansenu jest ogromny. Według informacji, które udało nam się odnaleźć w sieci, czas zwiedzania to min. 4 godz. Pogoda też nas nie zachęca do tak długiego spaceru!

 

 

      Stało się! Skansen jest rzeczywiście ogromny! Chodzimy alejkami i oglądamy dziesiątki tradycyjnych domów, budynków gospodarczych, młynów wiatrowych oraz wodnych i innych zabudowań z całej Rumunii! Jesteśmy trochę niepocieszeni, wszystko nas ciekawi, ale niestety domy, jak i większość gospodarstw, mają pozamykane drzwi i bramy.

 

 

 Kręgielnia

 

                           Diabelski młyn

        

        Mijamy kręgielnię, tak kręgielnię – drewnianą, diabelski młyn i tu ciekawa jestem, kto pozwoliłby dziecku w dzisiejszych czasach na nią wsiąść, po czym dochodzimy do malowniczego gospodarstwa. Wysokie spadziste dachy budynków są kryte strzechą! Jest tu sporo takich budynków, ale właśnie ten domek z małymi okienkami, wiklinowym płotem podoba mi się najbardziej, uwielbiam takie klimaty! Tu udaje nam się dostać na podwórze i Paweł po chwili orientuje się, że znalazł wóz pogrzebowy.

 

 

          Podziwiamy również piękne budynki na kamiennych fundamentach, niektóre z piwnicami. Służyły one do przechowywania ziarna, wina i jedzenia. Niektóre domy posiadają drewniane werandy porośnięte winoroślą, co dodatkowo dodaje im uroku. Po schodkach wyciętych w pniu, wchodzimy na jedną taką werandę. Zrywamy winogrona, są ciemne, słodkie, soczyste i aromatyczne.

 

           

           Przy następnym domu wchodzimy na werandę, tym razem po to, by po raz kolejny sprawdzić czy uda się otworzyć drzwi, nic z tego! Nagle oboje dostrzegamy,  że obserwuje nas starszy pan. Zbiera coś na sąsiadującej z domem łące i wpatruje się w nas. Kiedy koło niego przechodzimy, zaczyna machać banknotem i mówić coś po rumuńsku. Myślimy, że może chce nas za kasę wpuścić do tego domku, próbujemy się jakoś dogadać, nic z tego nie wychodzi. Rezygnujemy, rzucamy panu przez ramię „Do widzenia!” i ruszamy dalej. Dziś już wiem o co chodziło, dlaczego pan machał pieniędzmi – chciał nam pokazać, że na rumuńskim banknocie o nominale 10 RON widnieje właśnie ten budynek.

 

Budynek z rumuńskiego banknotu

 

         Mijamy zgromadzoną pod zadaszeniem kolekcję wyciskarek do soków, głównie do winogron, tłoczarki do olejów. Dalej zbiór młynów wodnych, które służyły do napędzania przeróżnych maszyn i ciekawe budynki serowni, do których zaglądam przez szczeliny w deskach. Przyznam się, że po obejrzeniu warunków w jakich wytwarzano ser, nic stamtąd bym nie zjadła.

 

 

        Paweł z kolei próbuje zajrzeć do środka destylarni. Była chłodzona wodą, doprowadzaną za pomocą drewnianego koła i długiego koryta.

 

 

        Budynki używane przy winnicach, też wzbudzają naszą ciekawość, w polskich skansenach tego nie mamy.

 

       Dochodzimy do jeziora i do domu rybaka, postawionego nad jego brzegiem. Na podwórzu kaczki, kury, porozwieszane sieci rybackie.

 

       

        Dom rybaka jest ładny, jednak w tym sektorze najbardziej zaciekawił nas pływający młyn wodny. Młyny te nie były osadzone na lądzie, ale na obiekcie pływającym, przycumowanym do brzegu. Używano go na większych rzekach, w miejscach gdzie nurt był największy.

 

 

          Ostatni sektor to w zasadzie cała wioska. Przeniesiono tu kompletne zagrody gospodarcze, są tu przydrożne kapliczki, ozdobne studnie, zakłady rzemieślnicze, a wiejski krajobraz dopełniają pasące się owce. 

 

 

         Deszcz, który towarzyszy nam od jakiegoś czasu robi się coraz mocniejszy. Zmarznięci i głodni wracamy do auta.

 

      Skansen na tle innych wyróżnia ogromna ekspozycja i zróżnicowanie zgromadzonych budynków, jak i maszyn użytkowych. Zobaczyliśmy, jak na przestrzeni lat udoskonalano sprzęty gospodarcze, jak technika „szła do przodu”. Wiele obiektów wprawiło nas w zadziwienie, a wiele oglądaliśmy nie dowierzając, że w ogóle coś takiego mogło powstać.

 

   

 

       Miejsce to zdecydowanie warte jest odwiedzenia, szczególnie jeśli będziecie w Sybinie. Najlepiej przyjechać tu w weekend. Wtedy skansen odżywa, młyny mielą ziarno, w zagrodach krzątają się gospodarze, a gospodynie pokazują zajęcia kobiet w tych pięknych, minionych czasach.

 

 

Dodaj komentarz